25
29.06.2015, 14:00Lektura na 4 minuty

[Magazyn kulturalny] Hannibal: Tekst, w którym jęczę na trzeci sezon

Uwaga: narzekam na Hannibala. Narzekanie to nie przekreśla faktu, że jest to jeden z fajniejszych seriali, jakie widziałem w ostatnich latach, a sama obecność Madsa Mikkelsena dorzuca mu do oceny co najmniej kilka oczek. Po czterech odcinkach trzeciego sezonu zmuszony byłem jednak sprawdzić, czy przypadkiem nie stworzył ich ktoś inny, niż poprzednie. Oglądając je, wybitnie często zgrzytałem zębami.


Dawid „spikain” Bojarski

JESZCZE WIĘKSZA UWAGA: Co prawda akcja trzeciego sezonu toczy się w ślimaczym tempie, więc niewiele spoilerów dałoby się z niego wyciągnąć, ale bardzo ogólnikowo wspominam o zakończeniu sezonu drugiego, więc jeżeli go nie widzieliście, lepiej nie czytajcie.

Kojarzycie tę scenę – z któregokolwiek filmu – w której bohater udaje się do kościoła i rozmawia z księdzem? Zamiast prowadzić zwyczajny dialog, wymieniają się porzekadłami, a każde słowo ma potrójne dno. Trzeci sezon Hannibala został na tego typu scenach zbudowany – postacie utraciły zdolność rozmawiania ze sobą. Tak po prostu. I to strasznie męczące, bo tracą resztki autentyzmu, kiedy każda wymiana zdań wygląda tak:


- Czy to świadomość kruchości tego świata pozwala ci zmierzyć się z chwilą? - Amico mio, gdy stykasz się z absolutem, czas staje się twoim sługą.


Podczas kiedy tak naprawdę chodziło im o:


- Która godzina? - 17:58.


Przecierpiałbym jeszcze, gdyby rozmowy te rzeczywiście pchały naprzód jakikolwiek wątek. Cały czas odnoszę wrażenie, że autorzy starają się w ten sposób opowiedzieć w 13 odcinkach bardzo krótką historię. Wycinają z niej jakiś motyw (na przykład: „Will nie jest pewien, co czuje do Hannibala”) i rozpisują go na dwadzieścia dialogów, którymi zapychają wszystkie możliwe dziury. Czekam, aż ktoś powycina je wszystkie i okaże się, że cały sezon pomieściłby się w trzech godzinach z hakiem, a treść wcale by na tym nie ucierpiała.

Mało tego: te nie-rozmowy toczą się w dużej mierze nie w świecie rzeczywistym, a w głowie… no właśnie, trudno powiedzieć, czyjej. Niby Willa Grahama (Hugh Dancy), ale czasami zawierają informacje, których nie mogłoby tam być. Nie możemy już – jak w dwóch pierwszych sezonach – cieszyć się zwyczajną rozmową Willa z Hannibalem w zacisznym gabinecie psychiatrycznym więc dostajemy substytut: rozmowę domniemanego Willa z wyobrażonym Hannibalem, odbywającą się w bliżej nieokreślonej nie-rzeczywistości. Czy coś w tym guście. Pod koniec drugiego sezonu okoliczności bardzo się zmieniły, a autorzy, zamiast z tego skorzystać i pokazać coś zupełnie świeżego, próbują serwować coś, co już znamy i lubimy. A ja tak nie chcę! Pokażcie mi coś, czego nie lubię i sprawcie, że to polubię. Tak, jak zrobiliście to za pierwszym razem, mieszając bardzo dokładnie zobrazowane sceny morderstwa z przyrządzaniem mięsnych posiłków.

kotlecik_1779p.jpg

Twórcy Hannibala dopuszczają się też grzechu, który coraz bardziej mierzi mnie w filmach rodem z USA: naiwnego obrazu języków obcych i obcokrajowców. Kino amerykańskie wytworzyło swoje własne stereotypy: Rosjanie (i inni tacy**) to często idiotyczne wręcz karykatury. Słuchają na przykład wyłącznie klasycznych rosyjskich pieśni, a przede wszystkim hymnu*. Jeżeli nie używają słowa "comrade" (towarzysz), to koniecznie ktoś musi użyć go w stosunku do nich. Oprócz tego rozmawiają też między sobą po angielsku (zawsze z tym samym, do bólu rosyjskim akcentem, żeby nie było wątpliwości, skąd pochodzą), ale o tym za chwilę, bo miałem o Hannibalu. Trzeci sezon dopiero się zaczął, a już usłany jest tego typu głupotkami, jako że większa jego część rozgrywa się na razie w krajach innych niż Ameryka (oraz, jak już pojęczałem, w świecie koszmarów i przywidzeń).

Hannibal przebywa we włoskim mieście, pracuje tam i prowadzi, powiedzmy, życie towarzyskie. Cały czas daje nam do zrozumienia, że doskonale zna lokalny język. Ale widz amerykański nie przywykł do czytania napisów, więc Lecter włoskiego używa tylko czasami, jakby na pokaz. Pokaz przed rodowitymi Włochami. Na pewno są pod ogromnym wrażeniem.

Jest to jednak grzech na tyle powszechny, że można go przyjąć – i najczęściej się przyjmuje, zwłaszcza że ziemia w istocie kręci się wokół Stanów Zjednoczonych – za konwencję. Stosowany jest też jednak zabieg, który z kilometra śmierdzi bardzo słabą sztuczką. Jack Crawford (Fishburne) rozmawia ze swoim włoskim odpowiednikiem na temat… jakiś tam (to jedna z wspomnianych wyżej rozmów o życiu, śmierci i kosmosie – nawiasem mówiąc, odbywa się w kościele). Co chwilę wrzuca do rozmowy włoskojęzyczne powiedzonka, po czym powtarza je po angielsku. Uch:


- Czy jesteś wierzącym, signor Crawford? - Czyż wszyscy nimi nie jesteśmy? Wiara niesie z sobą wyobraźnię. Wyobrażamy sobie też możliwość, że wszyscy… żyjemy po śmierci. Will Graham zmarł. Lui era morto. Io ero morto. On był martwy. Ja byłem martwy. Tego sobie nie wyobrażaliśmy.


I tak dalej. Oczywiście będę oglądać dalej, licząc, że piąty odcinek unieważni cały ten tekst. A wy już widzieliście? Jak wrażenia?

 

 

*Przypomina mi się trailer Szklanej Pułapki 5 – rozgrywającej się w Rosji – w którym przewodnim motywem muzycznym jest Oda do radości. Bo wiecie, Europa.

**Oglądaliście Daredevila? Rosjanie, którym nadano chyba każde możliwe typowe rosyjskie imię, od Władimira po Siergieja, piją polskie piwo. Wyobrażam sobie scenę z planu:


- Benny, cieszę się, że załatwiłeś piwo, ale nie może być Carlsberg. On holenderski jest, czy tam duński, a to chyba nawet nie jest koło Rosji. Nie mieli w sklepie jakiegoś rosyjskiego? - Mieli polskie. - Może być.



Redaktor
Dawid „spikain” Bojarski

Redaktor naczelny CD-Action. Zagraj w Unavowed.

Profil
Wpisów3671

Obserwujących37

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze