49
29.10.2013, 10:00Lektura na 7 minut

Assassin´s Creed IV: Black Flag ? recenzja cdaction.pl

Sab pisał w weekend o tym, jak brakuje mu solidnie zrealizowanej, mięsistej gry o piratach. Cóż, może ponuro i mroczno w nowym dziele Ubisoftu nie jest, ale gdyby Sid Meier dziś tworzył jedno ze swoich największych dzieł, prawdopodobnie wyglądałoby jak Black Flag. Recenzja cdaction.pl!


Adam „Adzior” Saczko

Assassin's Creed IV: Black Flag
Dostępne na:
PS3/X360; PC/PS4/Wii U/XBO (koniec listopada)
Grałem na: PS3
Wersja językowa: angielska
Gra w sklep.cdaction.pl

Wielu nie wierzyło – zapowiedź czwartej odsłony Assassin's Creed była często uznawana za zwyczajny skok na kasę. Ubisoft wydawał się niektórym nieludzko pazerny, chcąc rzutem na taśmę zgarnąć pieniądze ze swojego rynku przed premierą nowych konsol, a czwórka w nazwie budziła sprzeciw, bo przecież realia nie odbiegają daleko od "trójki". W tego rodzaju kontrowersjach najpiękniejsze są chwile, gdy okazuje się, że produkcja jednak się broni. Black Flag dekonstruuje, przebudowuje i odświeża wiele kwestii, które zdążyły już przegnić.

Do dołu ręcyma

Już na samym początku trafiamy na zabawny kontrast. Dla Ezio i Connora pierwsze spojrzenie na ikoniczny strój z kapturem i założenie go było magicznym momentem, pasowaniem na rycerza, rytuałem przejścia. W czasach złotej ery piratów Edward Kenway – główny bohater – ściąga ubranie z zabitego wcześniej Asasyna, by przybierając jego tożsamość spróbować ugrać coś dla siebie. Całą fabułę potraktowano zresztą inaczej niż dotychczas. Zmagania zakonu zabójców z Templariuszami stanowiły zawsze silną oś narracji. 

I choć w końcu ścieżki Edwarda i Asasynów zbiegają się, a motyw potężnego artefaktu regularnie wraca, odwieczna wojna pozostaje w tle. Twórcy zapowiadali, że potraktują morskich rozbójników w stylu HBO. I choć bohaterom Black Flag brakuje głębi na miarę drugiego dna podszywającego postacie z Gry o Tron, realistyczny sposób ich ukazania – Czarnobrodego "z bajek" widzimy tylko przez chwilę, jakby dla zasady – z pewnością wpłynie na to, jak postrzega się motyw piratów w grach. Przy okazji rozwinięto wątek Abstergo w zaskakująco rozbudowanych sekwencjach, w trakcie których białe plamy historii Desmonda i współczesnych Templariuszy zostają wypełnione.

Na fabule, rzecz jasna, znaczące różnice się nie kończą. Tak, jak Altair i Ezio spędzali większość czasu na dachach, a Connor na ziemi, tak Edwardem będziemy kierować głównie za sterami jego statku Jackdaw. Karaiby stoją przed nami otworem – dosłownie. O ile nie korzystamy z szybkiej podróży i nie wpływamy do miast (po zaopatrzenie, załogę lub w celu wykonania misji) po ogromnym obszarze możemy pływać i biegać, gdzie nogi z pokładem poniosą. Zarówno na oceanie, jak i na wysepkach trafimy tradycyjnie na ogrom znajdziek i aktywności.

Większość zadań pobocznych doskonale pasuje do klimatu pirackiego żywota. Szukamy skarbów w oparciu o znalezione mapki, polujemy na wieloryby i bogatą karaibską faunę (co daje nam dostęp do ulepszeń, np. pojemniejszych kabur), nurkujemy w poszukiwaniu kosztowności, uciekamy przed tornadami i szukamy ukrytych kartek z szantami… z drugiej strony nie wszystkie bonusy dobrze komunikują swoją przydatność i pozostają szperaniem dla szperania. Większość jednak podkreśla piracką atmosferę, dzięki czemu obraz całości jest jednak dużo bardziej spójny niż w rozklekotanym GTA V – Black Flag to kaperskie Red Dead Redemption, w którym świetnie zrealizowano przede wszystkim to, co dla korsarza najważniejsze.

Refuj bukszpryt!

Chwalone w "trójce" przez świat długi i szeroki bitwy morskie znacznie rozbudowano i zjedzą wam dobrych kilka-kilkanaście godzin życia. Ci, którzy grali w Meierowskich Piratów wiedzą, jak kusi nas zniszczenie każdej przepływającej obok łajby. Perspektywa zagarnięcia łupów i poszerzenia floty (wykorzystywanej w prostej grze społecznościowej) jest trudna do zwalczenia. Zgodnie z tradycją, każdy atak składa się z dwóch etapów. Po upatrzeniu celu i poznaniu zasobów jego ładowni, w akompaniamencie świetnej muzyki Briana Tylera odpływamy i walimy z armat, póki widno, jednocześnie unikając kul wroga. Kiedy już roztrzaskamy mu kadłub do wskazanego poziomu, podpływamy, zarzucamy liny i przechodzimy do abordażu. Zależnie od wielkości statku przebiega on w różny sposób. Małe szkunerki z niewielkim łupem padają szybko, a do sukcesu wystarczy zabić kilku członków załogi. Z kolei potężniejsze fregaty i man-o-wary wiozą bardziej obiecujący towar, ale nie dość, że rąbią w nas potrójnymi salwami, to jeszcze oprócz śmierci dwudziestu załogantów wymagają nakarmienia rekinów oficerami i zdjęcia bandery z masztu.

Po udanym ataku możemy zniszczyć statek i jego resztkami naprawić Jackdaw, dołączyć okręt do floty lub obniżyć poziom poszukiwania. Najważniejszą nagrodą są jednak łupy – cukier i rum sprzedajemy, zaś drewno, tkaniny i metal służą do rozbudowy naszego flagowego okrętu, byśmy po ostatecznej rozbudowie zmierzyli się z jednym ze statków legendarnych. Swoją drogą – po ukończeniu gry jeden z nich posłał mnie na dno dwoma uderzeniami dzioba.

Ląd na horyzoncie!

Z czasem zaczyna jednak ubywać załogi, a nie wszystko możemy uzupełnić na pokładzie bez schodzenia na ląd. Zarówno dzikie dżungle, jak i obszary miejskie to absolutne mistrzostwo level designu. Twórcy od początku istnienia serii projektowali poziomy nie tylko doskonałe estetycznie, ale też niezwykle funkcjonalne – i tak jest do dziś, choć siłą rzeczy dziewicze tereny prezentują się znacznie lepiej od portowych miasteczek, które mają działać, nie wyglądać. Poruszanie się po przestrzeni jest intuicyjne i lekkie, jak nigdy dotąd, a elementy, które temu sprzyjają, sprytnie rozmieszczono i ukryto w całości, by wyglądały naturalnie. Szczególnie czuć to w wypadku misji skradankowych, których jest więcej, niż poprzednio – przyglądając się murkom i krzakom wiemy, jakie są nasze możliwości i jaką obrać drogę wykonania zadania.

Stara złość nie rdzewieje

Szybko jednak śledzenie i podsłuchiwanie robi się przydługie i męczące (część zadań pobocznych jest również schematyczna) a w trakcie nagłych zmian położenia wychodzą na wierzch grzeszki, które siedzą w Assassin's Creed od samego początku, choć dziwnym trafem ostatnio udało się ich uniknąć. Wielokrotnie Edward skoczy, kucnie i spadnie nie tam, gdzie chcieliśmy, a strażnicy raz wykażą się sokolim okiem i zmysłem dedukcji, innym razem zachowają się jak półdebile.

Gra tak błędami, jak konstrukcją delikatnie sugeruje, że w miastach powinniśmy zjawiać się rzadko. Tradycyjne potworki graficzne można jeszcze zrzucić na karb starych konsol, ale skoro gra szósty raz słabuje w tych samych miejscach, Ubisoft nową generację powinien zacząć od stworzenia nowego silnika. Za kiepskawe wizualia w postaci przechodniów doczytujących się przed nosem, drzew zmieniających kształt zależnie od odległości czy ohydnych cieni części obiektów należy się jednak prztyczek. Przy okazji ostatniego sporu pod tytułem "Adzior nie lubi konsol, bo są stare" słychać było głosy, że to przecież ostatnia prosta na trudnej trasie, a zmęczone gry świetnie sobie radzą. Tak, jak podczas szkolnego dnia sportu mówi się Jasiowi, że świetnie biegnie, mimo że to dwudzieste okrążenie, a Jasio zaraz wyzionie ducha. Tyle tylko, że to nie zawody w podstawówce, a sprint na olimpiadzie, pierwsza liga, najlepsi z najlepszych – do takich chce być zaliczane Assassin's Creed IV i w tej kategorii nie umie zamaskować swojej okazyjnej brzydoty.

Piratom jednak z ranami i szkorbutem do twarzy. Black Flag pokazuje "L" palcami przy czole wszystkim, którzy mówili o stagnacji serii Assassin's Creed i byli przekonani, że w silnych markach nie ma miejsca na równie duże zmiany. Black Flag znacząco przebudowuje znane schematy rozgrywki i udanie wprowadza nowe mechanizmy, dzięki czemu ciemne strony schodzą na wąski jak nigdy margines. Pirackie życie pełne rabunków i bitew morskich przy ominięciu infantylnej skorupy papug i kuternogów dawno nie było tak fascynujące.

Ocena: 5/6

Plusy:

  • powiew świeżości w wielu aspektach
  • bitwy morskie i życie na pokładzie
  • otwarte, wielkie, barwne Karaiby
  • wiele spójnych aktywności dodatkowych
  • piracki klimat i muzyka
  • ciekawe ujęcie fabuły
  • Minusy:

  • stare grzechy techniczne i skaleczona oprawa graficzna
  • kiepskie wykonanie niektórych misji
  • nie można wskoczyć żółwiowi na skorupę
  •  

    PS Wrażeniami z trybów sieciowych, kiedy będą już w pełni dostępne, też się podzielę w późniejszym czasie.


    Redaktor
    Adam „Adzior” Saczko

    Od lat gram, piszę, gadam i robię gry. W efekcie gadam o grach popisowo zrobionych. Zagraj w Unavowed.

    Profil
    Wpisów2882

    Obserwujących0

    Dyskusja

    • Dodaj komentarz
    • Najlepsze
    • Najnowsze
    • Najstarsze