40
19.02.2013, 14:24Lektura na 8 minut

Aliens: Colonial Marines ? recenzja

Od premiery filmu „Aliens” minie w tym roku 27 lat. Dokładnie tyle czasu potrzebowano, by stworzyć – jak chwalą się twórcy gry – bezpośredni sequel obrazu Camerona. I tym samym zniszczyć resztki dobrego wrażenia, jakie pozostawiła po sobie ostatnia gra z Obcymi w roli głównej. Sprawdza greg.


Hut

Aliens: Colonial Marines

Dostępne na: PC, PS3, X360

Graliśmy na: PC

Wersja językowa: kinowa

 

Wydane w 2010 roku Aliens vs. Predator jednym się nie spodobało, innym przypadło do gustu – mimo to wszyscy zgodnie twierdzili, że spośród trzech minikampanii najgorzej wypadła ludzka. Nie wróżyło to najlepiej najnowszej, powracającej do źródeł interaktywnej odsłonie starcia z Obcymi. Nie podejrzewałem jednak, że będzie aż tak źle.

 

Śladami Ripley
Colonial Marines to historia oderwana od predatorów i różnych spojrzeń na kampanię. Mamy tu drużynę chłopaków, która trafia w miejsce, gdzie wszystko się zaczęło – LV-426. Z tego księżyca pochodził pierwszy podziwiany przez nas Obcy, tam również dokonała się rzeź kolonistów w filmie „Aliens”. Jaki sens ma wracanie w to zapomniane przez Boga miejsce? No cóż, marines dużego wyboru nie mają, ale nie zamierzam wam psuć fabuły. Z drugiej strony nie ma się co oszukiwać – historia Wintersa, czyli postaci, w którą się tutaj wcielamy, do wyszukanych nie należy. To prosty trep, a jego zadaniem jest przedzieranie się przez hordy kosmitów w rytm pocisków szczekających w komorze wysłużonego i jakże charakterystycznego dla serii pulse rifle’a.

Twórcom najprawdopodobniej zależało na tym, by gra była surowa. By gracz delektował się atmosferą zaszczucia, osamotnienia, by te wszystkie skromne środki, jakimi dysponują marines, starczały – ale tak o włos. Niestety nie udało się. Aliens: Colonial Marines to sztandarowy przykład gry, w której pożądany ciężki klimat pomylono ze zwyczajnym prymitywizmem. Kampania tocząca się rwanym tempem przez osiem godzin byłaby na pewno ciekawa parę lat temu, gdy od FPS-ów wymagano zdecydowanie mniej. Nie spodziewajcie się więc fabularnych twistów i rozterek. Szczytem możliwości scenarzystów jest łzawy wątek rozpaczliwego ratunku jednej z postaci, a podkreślana na każdym kroku solidarność towarzyszy broni i związane z tym przepychanki po pewnym czasie po prostu irytują.

Na marines nie ma co liczyć, ale żeby Obcy nie stanęli na wysokości zadania? Nie powiem, że pierwsze wrażenie było fatalne, bo wprowadzenie na scenę Aliena to jeden z nielicznych momentów w grze, kiedy komuś chciało się pobawić skryptami i kamerą. Nic nie trzyma współczesnego poziomu, lecz przynajmniej ktoś próbuje nas przestraszyć. Olbrzymia większość pozostałych starć z kreaturami nie wywołuje bowiem emocji. Grając w Aliens: Colonial Marines, nie bałem się ani trochę. Przeciwnicy nie budzą szacunku. Obcemu można dać po mordzie karabinem, żeby się odczepił, nierzadkie są też sceny zakończonego sukcesem siłowania się w parterze przy pomocy szaleńczego wciskania X na padzie. Nie twierdzę, że marines to cienkie bolki, lecz – na wszystkie świętości – mówimy o starciu wręcz z istotą, która wedle wskazań Smart Guna waży niemal 400 kg i przeciw gołym pięściom wystawia szpony, zęby i ogon zdolny rzeźbić w granicie. Bardzo często – patrząc na nieporadność ksenomorfów i ich pokraczne animacje – miałem wrażenie, że walczę z kurczakami.

Nieobce Obcym zabawki
Żeby jednak być sprawiedliwym, trzeba w tym miejscu stwierdzić, że Colonial Marines są dobrze wyposażeni. W kampanii pulse rifle to bazowy gnat, lecz wraz z awansami na wyższe poziomy doświadczenia da się go zamienić na coś innego. Ogółem mamy dostęp do sześciu rodzajów podstawowej broni, z których wybieramy dwa i nosimy je przy sobie. Giwery możemy dodatkowo modyfikować, zmieniając na przykład pojemność magazynka czy dołączając odpowiedni celownik. Oprócz tego do wyboru są dwa typy pistoletów i trzy odmiany wybuchajek. Ale to nie wszystko – najsilniejsze egzemplarze w postaci Smart Guna, wyrzutni rakiet czy miotacza ognia znajdziemy po drodze. Nie da się ich dźwigać jak innych – po wyczerpaniu się amunicji są wyrzucane. To trochę rozczarowuje, bo poprzednie gry z tego uniwersum sprawiły, że z karabinem automatycznie celującym w środek ciężkości przeciwnika zżyłem się jak z mało którym.

Oprócz tego wraz z postępami pojawiają się bronie legendarne. Razem jest ich sześć, są poukrywane w różnych zakamarkach, warto się więc rozglądać. To bardzo fajny smaczek – każda znaleziona pukawka wiąże się bezpośrednio z „Aliens” i jego bohaterami. Giwery te nie są niestety w żaden sposób modyfikowalne, ale ich osiągi i tak to rekompensują. W związku z tym warto natrudzić się przy ich poszukiwaniach, by potem używać ich też w grze sieciowej. Natrafić możemy również na nieśmiertelniki – przywołują filmowe postacie i dotyczące ich anegdoty lub informacje. Fani będą w siódmym niebie.

Zbyt dużo robali
Uzbrojenie to niewątpliwie jasna strona gry. Ale nawet to nie wynagradza faktu, że w Colonial Marines całkowicie zaniechano ostatecznych szlifów, a gra najeżona jest rozmaitymi wpadkami i babolami. Niemal cała kampania to na nasze nieszczęście drużynowa współpraca. Niektórzy pamiętają pewnie, że w założeniu tytuł miał być strzelanką z elementami taktyki, gdzie mieliśmy dostać możliwość wydawania rozkazów towarzyszom. Cóż, z koncepcji tej zrezygnowano, a wszelkie rozwiązania taktyczne z gry wycięto. Problem w tym, że ktoś zapomniał chyba załatać powstałą dziurę i wlać naszym wirtualnym kompanom choć odrobinę cyfrowego oleju do ich pustych łepetyn.

Nie przypominam sobie gry z bardziej tępymi druhami. Ich inteligencja sprowadza się do prostej zasady: widzisz Obcego – strzelasz. Niekoniecznie w niego. Marines mają też problem z podążaniem za graczem i zawieszają się na elementach lokacji, co jest o tyle paradoksalne, że bardzo często zdarza im się przenikać przez scenografię. W jednym z tuneli towarzyszący mi kretyn wszedł w ścianę i maszerował sobie w najlepsze w miejscu, gdy ja kilkanaście metrów dalej walczyłem ze stadem kosmitów. Skuteczność wojaków w walce jest niewielka i w zasadzie robią oni ok. 1/5 roboty gracza. Czasem jednak ich udział jest wymagany do przejścia dalej – wtedy zaklinowany kompan powoduje rwanie włosów z głowy.

Szczytem wszystkiego była misja, w której trzeba było zniszczyć działa przeciwlotnicze. Po wyczyszczeniu całego podwórka z kosmitów i sługusów korporacji (tak, do ludzi też strzelamy) zadowolony udałem się do windy. Okazało się, że nie działa. Po kilkunastu minutach kombinowania zrezygnowany wczytałem punkt kontrolny. To samo. Po szybkim rekonesansie odkryłem, że towarzysząca mi ekipa komandosów biwakuje sobie w najlepsze na wzniesieniu, z którego wcześniej prowadziliśmy ostrzał. Dopiero za bodaj piątym razem skrypty zaskoczyły i mogłem pójść dalej. Również Obcy – choć na ogół śmigają po ścianach – potrafią się zawieszać. Parę razy zdarzyło się, że niemiluch zamiast atakować czaił się i czekał, wisząc na suficie czy stojąc naprzeciwko mnie na schodach.

Napomknąłem o przechodzeniu przez obiekty i klinowaniu się w scenografii. To szerszy problem, bo wykrywanie kolizji leży również w przypadku kosmitów, a nawet postaci gracza. Ksenomorfy blokują się na drzwiach czy też przenikają przez drużynę żołnierzy, tworząc groteskowe, obco-ludzkie hybrydy w mrowiem kończyn. Co ciekawe, parę razy mogłem spojrzeć na to, co kryło się w głowie towarzyszącego mi O’Neala – uwierzcie, nic interesującego: gałki oczne, język, zęby. Mózgu nie stwierdzono. Nie byłem zdziwiony...
Wkurzają również inne rozwiązania. Napisałem, że przejście zajmuje osiem godzin? Prawda, wziąwszy pod uwagę błędy i bezsensownie rozmieszczone checkpointy. Gdyby nie babole, spokojnie można by obciąć 1/4 tego czasu. Automatyczne zapisy to coś, co autentycznie doprowadzało mnie do szału – nieraz trzeba powtarzać ogromny kawał mapy z tymi samymi skryptami, dialogami i walkami, których nie sposób pominąć. Na szczęście w końcu udaje się dotrzeć na miejsce, a nowy fragment misji często raczy nas efektem jak ze „Star Treka”, gdy kompani materializują się graczowi przed nosem.

Kolejna generacjo, przybywaj!
W pewnym sensie jestem wdzięczny Aliens: Colonial Marines. Ta gra jak mało która pokazuje, że następcy obecnych konsol mają sens. Na X360 tytuł jest brzydki niczym królowa Obcych podziwiana z zadniej strony. Po świetnie wyglądającym Halo 4 pierwsze kilkadziesiąt minut w klaustrofobicznych korytarzach statku kosmicznego to cios obuchem w łeb. Na szczęście potem jest już lepiej, bo i otoczenie się zmienia. Mamy jaskinie, planetę, zdewastowaną bazę, laboratoria. Tym, co autentycznie może się spodobać, są prerenderowane filmiki – szkoda, że pojawiają się tak rzadko.

Udźwiękowienia na szczęście nie udało się zepsuć. Choć marines aktorsko nie przekraczają poziomu Arnolda z jego najlepszych czasów, to przynajmniej da się wczuć bez obaw, że za chwilę wyskoczy jakiś wredny babol i urwie łeb klimatowi. Muzyka też daje radę, choć na pewno nie będę jej słuchał poza grą. Ogółem z kwestii technicznych audio wypada najlepiej.

Gdybym chciał się jeszcze poznęcać, na pewno wspomniałbym o niektórych misjach i ich bzdurnych celach oraz o tym, że gra nie daje w zasadzie nacieszyć się automatycznymi działkami – kolejnym bardzo charakterystycznym elementem świata „Aliens”. Trzeba byłoby napisać również o nieuruchamiających się animacjach przecinania drzwi i paru drobnych rozwiązaniach, które można było zrealizować lepiej.

Colonial Marines to gra tylko dla fanów filmu – a i to pod warunkiem, że potrafią mocno zacisnąć zęby. Tytuł udowadnia niestety smutną prawdę – ostatnimi czasy Gearbox Software nie potrafi robić normalnych shooterów. Popatrzcie sami: Brothers in Arms – taktyka. Wyszło. Borderlands – elementy RPG. Daje radę. A Duke Nukem Forever i Aliens: Colonial Marines – brak słów, po prostu żenada. 

Ocena: 5.0

---

Plusy:

  • powrót na LV-426
  • sporo smaczków dla wielbicieli filmu
  • ciekawy system uzbrojenia
  • Minusy:

  • gra w ogóle nie straszy
  • wszechobecna tępota AI
  • niedziałające skrypty
  • kulejące wykrywanie kolizji
  • źle rozlokowane checkpointy
  • niekiedy absurdalne rozwiązania gameplayowe

  • Redaktor
    Hut
    Wpisów4059

    Obserwujących0

    Dyskusja

    • Dodaj komentarz
    • Najlepsze
    • Najnowsze
    • Najstarsze